WYWIAD Z WOJCIECHEM KĘPCZYŃSKIM – REŻYSEREM I DYREKTOREM TEATRU MUZYCZNEGO ROMA
Dorota Sawicka: Panie Dyrektorze „Upiór w operze”? Taki sam?
Wojciech Kępczyński: Tak. Podobny do tego, który był w Romie. Jest to replika przedstawienia z Teatru Muzycznego Roma – spektaklu, który był zauważony przez Andrew Lloyda Webbera. Dostaliśmy ogromne, entuzjastyczne pochwały, dlatego cieszę się, że pracujemy znowu nad „Upiorem”. Gdyby nie propozycja dyrektora Roberto Skolmowskiego, to prawdopodobnie już powoli wszyscy o naszym „Upiorze” zapominaliby. A tu nagle odrodzenie!
Dorota Sawicka: A da się zapomnieć po prawie 600 przedstawieniach?
Wojciech Kępczyński: Nigdy nie da się zapomnieć. Moje wnuczki już słuchają płyty z „Upiora w operze”, śpiewają. Nie wyobrażają sobie, że nie obejrzą „Upiora” tutaj, w operze białostockiej. „Upiór” cały czas w nas jest, we wszystkich pracownikach Romy. Kochamy to przedstawienie.
Dorota Sawicka: Część artystów związanych z Teatrem Roma, także tutaj pracuje nad nowym „Upiorem”. Chcę mówić nowy, bo szukam tego, co różni oba przedsięwzięcia?
Wojciech Kępczyński: To jest inny teatr, inni artyści – zawodowi śpiewacy, którzy są zaangażowani w pracę w Operze Podlaskiej. Staramy się, żeby to przedstawienie było podobne. Oczywiście w jakimś stopniu wykorzystujemy możliwości techniczne, których w Romie nie było.
Dorota Sawicka: Na przykład?
Wojciech Kępczyński: Jeżdżące w górę i w dół podesty. Na szczęście udało się również zainstalować spadający żyrandol, który jest takim helikopterem z Miss Saigon. Robi niesamowite wrażenie. Przynajmniej robił ten, który spadał w Romie. Mam nadzieję, że tu efekt będzie jeszcze lepszy.
Dorota Sawicka: A jak Pan się odnajduje w tej przestrzeni? W tej nowoczesnej operze?
Wojciech Kępczyński: Mam problemy z tą operą. Ktoś zbudował zaplecze sceny, gdzie nie ma lewej kieszeni. Z lewej strony powinna być przestrzeń, z której mogłyby wyjeżdżać na scenę dekoracje. Wielka szkoda, bo dałoby to ogromne możliwości. Oczywiście przedstawienia, które będą tu wystawiane, takiej kieszeni nie będą potrzebować. To już jest kwestia scenografa.
Dorota Sawicka: Panie Dyrektorze, o czym jest to spektakl? Bo można mówić, że „Upiór w operze” to spektakl o trójkącie miłosnym z Operą Paryską w tle. Ale kiedyś mówił Pan, że Pana „Upiór” to opowieść o tym innym i jego relacjach z otoczeniem. A ten „Upiór?
Wojciech Kępczyński: To jest przede wszystkim opowiadanie o niezwykłych namiętnościach, o wielkiej miłości dwóch panów do jednej dziewczyny – Christine. Kochają się w niej Raoul – jej rówieśnik, no i oczywiście Upiór. Upiór jest zakochany w jej głosie, jest jej nauczycielem. Namiętności są niesamowicie ważne w musicalu. Dla mnie to historia człowieka, który wygląda inaczej. Jest odmieniony przez swoje kalectwo i zaszczuty przez społeczeństwo Opery Garnier. Upiór to człowiek niezwykle utalentowany, jest przecież kompozytorem i scenografem. Wymyśla nowoczesną scenografię, mechanizmy, które działają w Operze Garnier. Jest także inżynierem i architektem. Niesamowita postać. Przy tym ma wielkie serce i naprawdę chciałby dobrze dla wszystkich, ale niestety wygląda inaczej. Ponieważ wszyscy twierdzą, że nieszczęścia w tej operze, to wina Upiora, nakręca się spirala nieszczęść. Upiór zaczyna mścić się na tych, którzy śmieją się z niego. A sytuacja staje bardzo trudna dla nowych dyrektorów Opery Garnier.
Dorota Sawicka: Temat bardzo aktualny, zwłaszcza teraz – Inny wśród społeczeństwa.
Wojciech Kępczyński: Bardzo aktualny i myślę, że ten temat zostanie przez wiele osób wychwycony. Widzowie odpowiedzą sobie na pytanie: Jeżeli ktoś inaczej wygląda, ma inny kolor skóry, ma inne poglądy, to czy należy go odtrącać? Czy może należy go zrozumieć? Ja jestem za tą drugą opcją.
Dorota Sawicka: Mówi Pan zawsze, że „Upiór w operze” to ogromne przedsięwzięcie. Co za tymi słowami kryje się?
Wojciech Kępczyński: Pod względem dekoracji jesteśmy w wielu miejscach w Operze Garnier i nie wychodzimy poza tę operę. Akcja rozgrywa się w połowie XIX wieku i jak wiadomo Opera Garnier była wtedy niesamowitym, kapiącym złotem teatrem. Byliśmy ze scenografem Pawłem Dobrzyckim w Operze Garnier przed naszą premierą w Teatrze Roma. Dostaliśmy zgodę na obejrzenie opery począwszy od miejsc, gdzie są podziemne jeziora, aż po dach. Wszędzie tam, gdzie się odbywa akcja opery. Paweł Dobrzycki przeniósł Operę Garnier najpierw do Romy, a teraz do Opery Podlaskiej. Robi to wrażenie.
Dorota Sawicka: Co jeszcze?
Wojciech Kępczyński: Bardzo duża orkiestra, w wypadku Opery Podlaskiej: chór i balet. Kilkaset kostiumów i efekty iluzjonistyczne, takie jak przenikanie przez lustro czy znikanie Upiora pod koniec przedstawienia. No i słynny spadający żyrandol, który robi bardzo dużo zamieszania. Mam nadzieję, że nikt z publiczności nie ucierpi z tego powodu.
Dorota Sawicka: Czego się Pan najbardziej obawia?
Wojciech Kępczyński: Zawsze się obawiam, do samego końca. Boję się, że wysiądą mikroporty, boję się, że ktoś zapomni wejść na scenę, że nagle żyrandol nie spadnie. Zagraliśmy prawie 700 spektakli i raz zdarzyło się, że żyrandol nie spadł. Widzowie to od razu zobaczyli i zażądali, że chcą zobaczyć spadający żyrandol. Następnego dnia zaprosiliśmy tę publiczność. Wszyscy przyszli, cała sala 1000 osób. Pokazaliśmy przedostatnią scenę i spadający żyrandol – owacje były na stojąco. Czyli widzowie są spragnieni takich efektów. Żyrandol spadający w „Upiorze” jest bardzo ważnym elementem, dużo o nim się mówi, wszyscy się go boją. A spada dlatego, że Upiór podcina linki i mści się w ten sposób na tych, którzy go nie słuchają.
Dorota Sawicka: Dwa rekwizyty kojarzone są z „Upiorem w operze” . Pierwszy to jest ten żyrandol, o którym Pan mówi. A drugi to jest maska Upiora, która ewoluowała przez lata.
Wojciech Kępczyński: Tak, maska jest jednym z najsłynniejszych logo świata. „Upiór w operze” wystawiany jest w kilkudziesięciu krajach na całym świecie i wszędzie to logo jest. Emblematem „Upiora w operze” jest maska . Bez maski Upiór czuje się bardzo źle, a kiedy zakłada maskę staje się „wielki”.
Dorota Sawicka: Ma Pan „upiorne” sny?
Wojciech Kępczyński: Mam, oczywiście. Śni mi się, że żyrandol nie spada, że aktorzy zapominają tekstu, że opalają się zamiast wchodzić na scenę, bo jest piękna pogoda itd. Ale staram się nad tym wszystkim panować.
Dorota Sawicka: 24 maja, godzina 19.00 wielki finał. Sprawdzian dla artystów i twórców, a dla widzów, miejmy nadzieję, dużo wrażeń.
Wojciech Kępczyński: Mam nadzieję, że tak będzie. Serdecznie zapraszam na przedstawienie.